poniedziałek, 11 sierpnia 2014

OPko

Byłem na konwencie i była na nim prelekcja poświęcona warsztatom literackim. Już pomijam ilość hate'a który lał się z prowadzących, ale żeby popracować z ludźmi trzeba było wysłać próbki swojego tekstu do 10 tysięcy znaków. Chciałem pójść na ten punkt programu, więc wyprodukowałem własne. Niestety dawno już nie pisałem, więc i jakość przeszła raczej w stronę "jakoś", w związku z czym postanawiam pisać trochę więcej w ramach treningu. Postaram się zamieszczać co jakiś czas jakieś opowiadanie w nadziei na poprawę mojego stylu przez ćwiczenia.
To jest pierwsze, stworzone kilka dni temu na potrzeby warsztatów i już wielokrotnie zjechane, ale... dla przyszłych porównań.

Z życia NPC-a

Ciszę przerywało tylko skrzypienie pióra. Stary człowiek siedział przy pulpicie i pisał na pergaminie. Litery pojawiały się równe i okrągłe dowodząc wielu lat doświadczenia. Pracował przy małej świecy, tylko okazjonalnie maczając ostrze w kałamarzu.
W migoczącym świetle dostrzec można było książki i zwoje wypełniające półki regałów. Wiele leżało także w pryzmach rozrzuconych po marmurowej podłodze. Podmuchy wiatru wpadające przez otwarte okna szeleściły kartami pergaminu. Na niebie, nad uśpionym miastem i okazjonalnym strażnikiem patrolującym brukowane ulice, przez rzadkie chmury wyglądał księżyc. Z nabrzeża dobiegało skrzypienie statków na wodzie i szum fal.
Człowiek pisał o odległych krainach i wielkich czynach. Był kronikarzem, zapisywał właśnie opowieść, którą usłyszał od kupca, który przybył do miasta z zamorskiej wyprawy.
Opowieść była wspaniała i heroiczna. Niewątpliwie mocno ubarwiona, tak często bywało, tego się spodziewano. Ale to nie miejsce kronikarza podważać jej prawdziwość. Miejscem kronikarza jest zapisać opowieść tak jak została opowiedziana. Wiele już takich ubarwionych i rozdmuchanych opowieści spisano i przeszły do historii. Cóż, historię piszą zwycięzcy, a jeśli odkrycie nowych lądów nie jest zwycięstwem to co jest? Król będzie mógł wysłać flotę, anektować ziemie, nałożyć podatki i wszyscy będą szczęśliwi. Poza tambylcami oczywiście, ale nikt takich nigdy nie pytał o zdanie.
Kupiec nie był miłym towarzyszem. Zażywny jegomość, pierścienie na grubych paluchach, złoty łańcuch na bogato haftowanym dublecie i dobrze wyczuwalna niechęć do kąpieli. A przechwalał się jakby samą Atlantydę odkrył. Ale wyrzucić nie można, bo królestwo na jego złocie polega. Dobrze chociaż, że rzadko w mieście bywa to i znosić nie trzeba zbyt często i do kasy podatki z jego podróży wpływają. Tak, lepiej że wiecznie w podróży. Gdzie on upycha te wszystkie zapasy, które trzeba by jeść przy takiej tuszy?
Księżyc żeglował po niebie, fale szumiały, noc płynęła spokojnie. Gdzieś w oddali obudzona ze snu mewa zakwiliła żałośnie, a potem odgłosy nocy wróciły do swojego sennego rytmu.
Noc to dobry czas na pisanie. Ciemność pomaga w skupieniu, światło nie rozprasza. Świeca daje miękki blask, nie ostry i rażący jak słońce. Pomocnicy śpią i nie przeszkadzają. Król śpi, nikogo nie przyjmuje to też nie woła słów spisywać. Cisza i spokój.
Bryza zaczęła się wzmagać. Wiatr wpadający przez okna rozwiał zapisane karty. Stary człowiek ze stęknięciem i wyrazem udręki na twarzy wstał z zydla i ruszył zamknąć okiennice. Rzut oka na niebo powiedział mu, że będzie padać. Zachmurzyło się, księżyc przestał świecić, w oddali zagrzmiało. Człowiek pokręcił swą łysą głową i ruszył zbierać rozrzucone zapiski. W kościach go strzykało ze starości, kiedy pochylał się podnosząc notatki z podłogi. Przez głowę przebiegła mu myśl, że mógłby poczekać z tym do rana, pozwolić młodemu pomocnikowi posprzątać, ale odgonił ją machnięciem ręki. Nie jest jeszcze aż tak stary. Wzrok mu się psuł, poruszał się z trudem, słuch się pogorszył, ale sił mu jeszcze wystarczy na taki drobiazg przecież.
Pozbierał papiery, już chciał się podnieść, a tu nagle! Jak mu w krzyżu nie strzeli! Aż jęknął z bólu i wypuścił wszystko z ręki. Stał tak pochylony przez chwilę masując sobie plecy i mamrocząc niezrozumiale pod nosem. W końcu ból przeszedł. Starzec powłóczył nogami do zydla i usiadł ze stęknięciem. A jednak nie wystarczyło mu sił.
Trzask drzwi zabrzmiał jak wystrzał. Pchnięte ogromną siłą uderzyły o ścianę, a do biblioteki wpadła przedziwnie ubrana grupa ludzi.
Pierwszą była blondwłosa dziewoja o twarzy anioła, z wyjątkowo obfitym biustem, w sugestywnie obcisłych skórzniach i z łukiem w ręku. Następny- postawny mężczyzna w ciężkiej, lśniącej zbroi, z wyciągniętym mieczem i tarczą na ramieniu. Hełm na głowie uniemożliwiał dojrzenie twarzy. Za nimi stał chuderlawy, łysy człowieczek o postawie sępa i twarzy narkomana, ubrany w coś przypominającego habit, albo raczej sukienkę. Na końcu kronikarz dostrzegł jeszcze małego brodacza w stalowej łebce, kolczudze i z toporkiem w ręku.
Pierwsza dwójka rozejrzało się po bibliotece, jakby spodziewając się, że zza regałów wyskoczą na nich demony, a brodacz pośpiesznie barykadował drzwi pobliskim stolikiem. Ten przypominający sępa w końcu przepchnął się do przodu i z błyskiem w oku ruszył w stronę kronikarza.
-Ty jesteś bibliotekarzem?- zapytał nieco sepleniąc.
Reszta dziwaków także podeszła, otaczając wciąż zaskoczonego staruszka. Cztery, dość niecodziennie ubrane osoby, wpadające bezceremonialnie do biblioteki i zachowujące się jakby byli ścigani, to nie było coś, do czego stary człowiek byłby przyzwyczajony.
-Czy Ty jesteś bibliotekarzem?- zapytał ponownie sępowaty, tym razem z większym naciskiem.
-Spokojnie Mervin.- zadudnił głos spod hełmu –Daj mu chwilę, widzisz, że musi zebrać myśli.- rycerz mówił z charakterystyczną modlitewną intonacja.
-Potrzebujemy Twojej pomocy.- glos jak dzwoneczki –Szukamy informacji. Pomożesz nam?- dziewczyna przykucnęła przy zydelku i położyła rękę na ramieniu starca.
-Czego…, czego wam potrzeba?- zaczął słabo kronikarz patrząc na intruzów.
Może to i wariaci. Może i wpadli w nocy do biblioteki. Może i ktoś ich ściga. Ale jedno wiedział na pewno- uzbrojonym ludziom się nie odmawia. Uzbrojonym wariatom uciekającym przed, prawdopodobnie, strażnikami tym bardziej.
-Szukamy historii starożytnej. Konkretnie okresu pomiędzy upadkiem Smoczego Króla, a wyniesieniem Słonecznej Dynastii.- rzekła dziewczyna.
-Czego?- kronikarz aż się zatchnął.
-Zaklęć i miejsca spoczynku Ulfryka Barbarzyńcy- powiedział już wyraźnie zdenerwowany sępowaty.
Kronikarz potoczył błędnym wzrokiem od jednej twarzy, po hełmie, do trzeciej, zatrzymując spojrzenie na niskim brodaczu.
-Czy wyście powariowali?- zapytał z lekką rozpaczą i niedowierzaniem. -Smoki? Zaklęcia? Słoneczna Dynastia? Toż to bajki są…
Sępowaty w końcu stracił cierpliwość i ruszył między regały omijając stosy ksiąg i zwojów leżące na podłodze. Jego kroki rozbrzmiewały echem w sali. Pozostała trójka popatrzyła po sobie jakby szukając zrozumienia u któregoś z towarzyszy.
-Powiedz nam dobry człowieku, gdzie my w zasadzie jesteśmy?- zaczęła łagodnie dziewczyna.
-Co?- do kronikarza nie dotarł sens pytania, -W bibliotece…- odpowiedział niepewny.
-W jakim mieście?
-W jakim mieście?- powtórzył z niedowierzaniem.
-Tak, miasto, królestwo, rok, pod czyim panowaniem…?- wymieniła szybko dziewczyna
-Skądeście się tu wzięli? Jak możecie o takie rzeczy pytać?
-To raczej długa i niewiarygodna historia.- skrzywiła się lekko
-Tutaj nie mają nigdzie działu z zaklęciami!- wrzasnął z głębi sali sępowaty… Mervin, przypomniał sobie kronikarz.
Głośne łupnięcie w drzwi zwróciło uwagę wszystkich. Po chwili nastąpiło kolejne. Dziewczyna momentalnie poderwała się, wyciągnęła strzałę z kołczana przy biodrze i naciągnęła łuk. Rycerz chrzęszcząc zbroją zrobił dwa szybkie kroki w kierunku drzwi i zasłonił się tarczą. Mały brodacz pobrzękując swoją kolczugą ruszył za nim przygotowując toporek. Chwilę później sępowaty wyszedł spomiędzy regałów ściskając w ręku falisty sztylet i szukając czegoś pod szatą na piersi.
W tym momencie, odpychając połamane resztki drewna, do sali wpadło kilku oprychów. Wszyscy wyglądali jak typy spod ciemnej gwiazdy- nieumyci, nieogoleni, ubrani w niedopasowane kombinacje skórzni i przeszywanic. Część miała w rękach sztylety, inni miecze, kilku kusze.
Rozległ się świst i dźwięk cięciwy i pierwszy z nich padł już po dwóch krokach ze strzałą w czaszce. Inni przebiegli po jego ciele. Dziewczyna wyciągnęła nową strzałę. Rycerz z brodaczem ruszyli. Oprychy zaszarżowały na nich. Mervin coś mamrotał z natchnionym wyrazem twarzy. Brzęknęły cięciwy kusz. Nagle w powietrzu zaroiło się od pocisków. Stary kronikarz poczuł uderzenie w pierś. Spojrzał w dół i zobaczył bełt wystający pod prawym ramieniem. Wokół niego rozlewała się czerwona plama.
Walka, okrzyki, szczęk stali… zeszło gdzieś na drugi plan. Kronikarz poczuł jak zydel nagle się przewraca, a podłoga podnosi się do pionu. Uderzyła go w bark. Poczuł chrupnięcie w obojczyku. Całkiem nie bolało. Wszystko teraz było w takiej dziwnej perspektywie. Jakby walka toczyła się na ścianie. Widział już kilku oprychów leżących w kałużach krwi. Krew też nie zachowywała się normalnie. Przecież powinna spływać, a ta zbierała się przy ciałach. Może ten Mervin faktycznie znał jakieś zaklęcia i sprawił, że ściana stała się podłogą? Trochę trudno się też oddychało. Poczuł jak mu się kręci w głowie. Próbował oprzeć się na plecach, ale mięśnie nie chciały go słuchać. Odkaszlnął. Na ścianę opadła czerwona mgiełka. Tak chyba nie powinno być. Za to wzrok mu się poprawił. Widział wyraźnie każdą kropelkę. Łączyły się w coraz większą kałużę. A może to nie jego wzrok? W sali zrobiło się wyraźnie jaśniej. Skąd to światło?
Światło zgasło.